Co czeka hodowców drobiu w nowym roku?
Sektor drobiowy zdominowała epidemia ptasiej grypy o skali znacznie większej niż poprzednie. W ubiegłym roku zanotowano 403 ogniska choroby, z czego ponad 200 tylko wiosną. Żuromin, określany „sercem polskiego drobiarstwa” był wyłączony z produkcji na prawie 4 miesiące. W konsekwencji ptasiej grypy, polska produkcja drobiarska w 2021 r. szacowana jest na 3 100 tys. ton, co stanowi wynik niższy o 2,7% niż w roku poprzednim.
Wysokie ceny m.in. zbóż i innych komponentów paszowych także nie sprzyjały producentom drobiowym. W efekcie wzrosły koszty produkcji 1 kg mięsa. Dziś koszt ten przekracza 4 zł, podczas gdy jeszcze rok temu kształtował się na poziomie 2,8-3 zł. W sektorze mięsa indyczego hodowcy borykają się z brakiem opłacalności produkcji. Średnio do każdego wyprodukowanego kilograma mięsa indyczego hodowcy w ubiegłym roku dokładali ok. 50 gr. Tak długo utrzymujący się kryzys spowodował, że wiele gospodarstw stanęło na skraju bankructwa, a niestety przed wieloma stoi jego widmo.
- Coraz większym problemem stają się rosnące koszty pracy oraz trudności z dostępnością do pracowników. Nie lada wyzwaniem jest także wzrost kosztów związanych z ogrzewaniem i wentylowaniem obiektów inwentarskich – mówi Michał Szafryna, dyrektor pionu sprzedaży mięsa drobiowego, De Heus.
- Bez wątpienia ogromną szansą dla polskiego drobiarstwa są zmiany, jakie aktualnie obserwujemy w krajach Beneluksu, gdzie produkcja drobiarska przestawiana jest na kierunek „wolnorosnący”. W efekcie takiego działania w Holandii, Belgii czy Luksemburgu zostaje mocno ograniczona powierzchnia produkcyjna, czego następstwem jest konieczność importu mięsa drobiowego z innych krajów, w tym z Polski. W 2021 roku Holandia stała się trzecim największym importerem mięsa drobiowego z Polski, notując tym samym ogromny, dwucyfrowy wzrost - informuje Szafryna.
Według przewidywań ekspertów Komisji Europejskiej w 2022 roku produkcja oraz import drobiu w Unii Europejskiej zwiększą się odpowiednio o 1,1 i 1%.
W sektorze indyczym ważne jest ustabilizowanie wielkości produkcji w czasie.
- Wstawienia powinny odpowiadać na zapotrzebowania konsumentów, nie mogą wahać się od 5 do 2,5 mln. sztuk. Istotne znaczenie ma również odbudowa i wzmocnienie wizerunku i pozycji rynkowej mięsa indyczego, które w ostatnich miesiącach zniknęło z wielu półek sklepowych oraz z menu licznych restauracji - mówi Michał Szafryna.
Trudności jest wiele, warto jednak korzystać z możliwości jakie oferuje rynek. Przykładowo, firma De zapewnia Heus hodowcom, ubojniom i wylęgarniom, z którymi współpracuje stabilny rynkowo model kontraktacji, którego efektem jest dużo bardziej stabilna produkcja w każdym kolejnym miesiącu oraz rozłożenie ryzyka produkcyjnego na wszystkich interesariuszy, a nie tylko na hodowcę.
- Znaczącym problemem całej branży jest także pojawiająca się salmonella. Dlatego już wkrótce wystartujemy z działaniami, podjętymi wspólnie z naszymi partnerami biznesowymi, których efektem będzie bezpieczna i świadoma produkcja mięsa bez salmonelli w całym łańcuchu produkcyjnym- po prostu zdrowy produkt końcowy bez salmonelli. Chcemy też zmienić opinię konsumentów, także spoza Polski, którzy często mają zastrzeżenia dotyczące jakości naszego mięsa – dzieli się informacjami Szafryna z De Heus.